fbpx

Audio Video Show 2016 – najlepsza impreza audiofilska w roku!

Piątek, wczesne popołudnie. Chwilę przed otwarciem zjawiłem się nieopodal Stadionu Narodowego. Odnalezienie wejścia nie było łatwym zadaniem lecz jak się później okazało to nie miała być jedyna przeszkoda jaka czekała na mnie tego dnia podczas imprezy. Maleńkie tabliczki ze strzałką do wejścia i jeden mały balon reklamowy „Top HiFi” to cała oprawa wizualna z zewnątrz. Udawszy się do punktu informacyjnego zostałem odesłany na drugą stronę stadionu, gdzie okazał się być punkt startowy AudioVideo Show. Jako, że zawsze szukam plusów zaistniałej sytuacji, mogłem podziwiać słońce chylące się ku zachodowi.

Podchodząc do bramki w celu weryfikacji biletu otrzymałem różową opaskę, uprawniającą do jednodniowego wejścia. Gorzej mieli Ci, którzy chcieli rozłożyć sobie atrakcje na cały weekend. Papierowa opaska nie mogła być ściągnięta przez cały okres trwania targów, dlatego nawet szybki prysznic nie wchodził w grę.

Ale ok, idę dalej. Ruchome schody zawiozły mnie na 3 piętro gdzie moim oczom ukazały się liczne stanowiska różnych producentów.

Pierwszą atrakcją był Transrotor Artus, wart bagatela 600 000 zł. Urządzenie przypomina swym designem łazik marsjański, którego walory dźwiękowe podobno odwzorowują jego wartość.

Ciekawymi przerywnikami między wizytami w specjalnie przygotowanych pokojach odsłuchowych były stoiska z płytami winylowymi. Spotkać można było tutaj wielu podobnym nam zapaleńców.

Muszę się przyznać, że moim priorytetem była wizyta w punkcie Senheiser. Myśl o sprawdzeniu najdroższych słuchawek na świecie powodowała ciarki. Dlatego też uporczywie doszukiwałem się jakichkolwiek wskazówek dotyczących wspomnianego wyżej punktu.
Po pokonaniu wielu kilometrów pierwszej części wystawy udało mi się w końcu wypatrzeć miejsce moich snów i marzeń. Mojego zapału nie ograniczył nawet fakt, że na swoją kolej w odsłuchu musiałem czekać ponad 2 godziny! Wciąż mając przed sobą obraz Senheiser Orpheus HE-1 brnąłem dalej.
Udało mi się zobaczyć m.in. głośniki Bang & Olufsen Beolab 90 oraz samogrający fortepian Yamaha.

 

Po kilku chwilach zorientowałem się jednak, że w tej części wystawy nie ma jednak stanowiska tylko ze słuchawkami. Posiliłem się więc informacją od hostessy, która oznajmiła mi, że muszę zjechać na poziom -3, przejść przez parking, wjechać ponownie na 3 piętro i tam odnajdę swój kolejny cel.

15 minut później trafiłem do strefy „słuchawkowej”.
Ciężko mi opisać Wam jak bardzo zawiodłem się na kwestii wizualnej.
Przeszedłem wiele pięter a nawet kilometrów, „spaliłem” wcześniejszy obiad, śniadanie, wczorajszą kolację wraz z tamtego dnia lunchem, a tutaj … przywołam klasyka „jakby ktoś dał mi w mordę”
Nie specjalnie duża sala, oświetlona chyba zwykłymi jarzeniówkami, w żaden sposób nie przekonywała aby zatrzymać się tutaj dłużej.
Ponownie byłem zmuszony okiełznać swoją frustrację niemniej jednak zawziętość wzięła górę.

Najpierw zatrzymałem się, żeby przyjrzeć się stanowisku AudioTechnica. Dobrze nam znane AVC200 czy MSR7NC leżały bezwładnie na trzech, góra czterech stolikach przykrytych czarnym materiałem. Na szczęście dla słuchawek, znalazły się osoby, które mimo braku walorów estetycznych tego punktu, odważyły się wziąć je do ręki i nałożyć na głowę.
Niebo lepiej wyglądało to w przypadku Oppo albo Bang & Olfusen, którzy jako pierwszoroczniacy w tej odsłonie znakomicie zdali egzamin. Słuchawki bezprzewodowe, czekały gotowe do odsłuchu już sparowane z tabletami, co ułatwiało w znacznym stopniu zapoznanie się z ich dźwiękiem.
Zaciekawiony stoiskiem Ultrasone powziąłem w swą dłoń model jubileuszowy słuchawek na 25 rocznicę istnienia firmy. Koszt – 20 000 zł. Opowiem Wam zawczasu – nie, nie są tyle warte. Dźwięk mocno spłaszczony, konstrukcja dość sztywna i chyba plastikowa, a przynajmniej takie sprawiają wrażenie.

No nic, to może HiFiMan?
Tuż obok mnie, zaraz przy stanowisku Ultrason.. są… leżą… świecą się jak pierścień dla Golluma we Władcy Pierścieni. HiFiMan HE-1000 – piękno samo w sobie. Żałowałem, że po 20 minutach odsłuchu za moimi plecami utworzyła się kilkumetrowa kolejka zirytowanych osób. Siłą przywrócony z dalekiej podróży po oceanie czystych dźwięków, zorientowałem się, że pozostało mi 30 minut do Senheserów.
Szybko rzuciłem okiem na Beyerdynamic, Fostex oraz Monster i pobiegłem do windy.
Nie – to nie może być prawda. Windy nie działają.
Kierunek – schody, biegiem na -3 piętro, trucht przez parking, zadyszka złapała mnie na schodach. Pokonując -1 piętro wiedziałem, że zawał serca to nic przy tym, że moja kolejka mogłaby mnie ominąć.

Ok, jestem. Wchodzę i słyszę kłótnię między innymi słuchaczami. Nic dziwnego, poprzednik, zapierając się rękami i nogami uparcie chciał załączyć The Dark Side Of The Moon – kląc przy tym , że odsłucha ją całą. Nic z tego, drogi Kolego. Odczekałem grzecznie 10 minut, tłumacząc 13 osobom, że nie, nie ustąpię kolejki, nie nie rozumiem, że żelazko zostawiłeś włączone, nie, nie mam dzieci i nie toleruję wpychactwa.
Moja kolej. Nie tracąc czasu, założyłem je na głowę i włączyłem PLAY.





…. to już?

Upewniłem się, czy nie potrzebuję jeszcze czegoś włączyć we wzmacniaczu ale nie, nic tutaj nie ma. Utrzymałem swoją niezbitą minę audiofilskiego podziwu i pozwoliłem aby moje 10 minut upłynęło swoim tempem.
Nie dając się wygonić jak inni przetrzymywacze sprzętu, oddałem Orfeusze chwilę przed czasem i wyszedłem z salonu.
Zjechałem na dół, zabrałem kurtkę, przeszedłem parking, wszedłem na parter. Spacerem do tramwaju podążyłem do Hotelu Sobieski bez specjalnej euforii. Będąc na miejscu, pokonanie 7 pięter wystawy nie było problemem. 15 minut i byłem na zewnątrz.

Znacie to uczucie, jak raz na ileś lat w Polsce mamy możliwość „podziwiać” zaćmienie słońca?
„że to niby już”?